Rynek energii czeka na decyzje

Energetyka tak w skali globalnej jak i na wielu rynkach narodowych znalazła się w pewnym impasie. Decyzje polityczne uwalniające rynki energii spowodowały, że rządzący stracili możliwości sterowania, a mechanizmy rynkowe jeszcze nie zaczęły sprawnie działać. Z tym wyzwaniem prawie nikt sobie nie radzi. Dotkliwie doświadczamy tego także w Polsce - pisze Daria Kulczycka, dyrektor departamentu ds. energii i zmian klimatu Konfederacji Lewiatan, w artykule który się ukazał w „Przeglądzie Gazowym".


Dawniej wszystko było bardzo proste. Na zmonopolizowanym rynku był jeden właściciel, który swobodnie decydował o wszystkim, a odbiorcy pokornie płacili rachunki traktując je jako swego rodzaju podatek. Koncentrowano się na tym, by przewidzieć ceny surowców i zapewnić bezpieczeństwo polityczne na obszarach bogatych w te surowce. I nagle to wszystko się zmieniło. Prywatyzacja, liberalizacja rynku, gwałtowne zmiany po stronie podaży i popytu, wysyp nowych technologii, to wszystko zachwiało rynkami energii. Co prawda rządzący starają się to jakoś opanować, tworząc coraz bardziej rozbudowane systemy regulacyjne i powołując instytucje kontroli i nadzoru, ale efekty są dość wątpliwe. Może z wyjątkiem gwałtownego wzrostu zakresu regulacji. W obszarze środowiska i bezpieczeństwa, liczba regulacji przyjętych przez UE wzrosła z 307 (1990 r.) do ponad 2000 dzisiaj.

Dziś nie jest dziś łatwo ani inwestorom, ani decydentom. Słuchając ostatnio przemówienia pani Kanclerz Merkel ktoś zapytał: „jak to jest, że energia jest droga, a jednocześnie nie opłaca się inwestować?". Oczywistość biznesowa mówi, że jeśli ceny produktu są wysokie, to opłaca się inwestować. Otóż w przypadku energii elektrycznej może być tak, że ceny na rynku hurtowym energii są zbyt niskie (także perspektywicznie) i nie powstają nowe moce, a jednocześnie odbiorca finalny płaci dużo, bo pokrywa także koszty przesyłu energii, subsydiów i niemałych podatków. Energia elektryczna może być więc jednocześnie droga i tania - trzeba rozróżniać kiedy i dla kogo. W tej samej niemieckiej debacie mówi się, że ceny hurtowe energii są niskie z powodu nadprodukcji „zielonej energii", ale jednocześnie rząd ostrzega przed niedoborami zimą. I to nie jest sprzeczność: kiedy wiatr wieje i słońce świeci mamy nadprodukcję, natomiast w zimową noc - niedobór. Okresy nadpodaży są daleko dłuższe niż niedoboru, średnio ceny są więc niskie (w niektórych godzinach wręcz ujemne), a w okresach niedoboru potrafią szybować do niespotykanych poziomów, ale na krótko. To skutek zerowego w praktyce kosztu zmiennego energii wiatrowej i słonecznej.
Nie tak dawno, kiedy mieliśmy tylko energetykę konwencjonalną nadpodaż i niedobór miały charakter stały generując standardowe reakcje cen. Obecnie już tak nie jest - dawne reguły tego rynku nie działają i muszą to uwzględniać wszyscy uczestnicy rynku. Energii elektrycznej może więc być jednocześnie nadmiar i niedobór - zależy np. o której godzinie doby czy porze roku. Debatę energetyczną trzeba więc podnieść na wyższy poziom merytoryczny, nie można skupiać się na pojedynczych zjawiskach cenowych, podażowych czy inwestycyjnych, wyjmując je z szerszego kontekstu.

W naszej strefie gospodarczej - na rynkach wspólnoty europejskiej - ramy polityki energetycznej zostały opracowane przy założeniu jednego scenariusza. Założono szybkie przyjęcie przez wszystkie wiodące gospodarki świata ambitnych celów klimatycznych oraz nieprzerwany wzrost gospodarczy i rosnący popyt na energię. Niestety, założenia rozeszły się z rzeczywistością i Europa bez „planu B" i zdolności do szybkiej reakcji na kryzys gospodarczy i amerykańską rewolucję łupkową, znalazła się w sytuacji dużego zagrożenia dla swojej gospodarki.
Polityka energetyczno-klimatyczna UE deklaratywnie oparta jest na trzech filarach: bezpieczeństwa energetycznego, konkurencyjności gospodarki oraz bezpieczeństwa środowiskowego. Fakty są jednak takie, że przyjęto obligatoryjnie cele i wyznaczono instrumenty tylko w obrębie polityki klimatycznej, która okazała się nadrzędna wobec przemysłowej i może być realizowana - co coraz wyraźniej widać - kosztem wzrostu gospodarczego. W efekcie europejski przemysł jest konfrontowany z globalnymi konkurentami, którzy korzystają z dużo tańszej niż w Europie energii. Stany Zjednoczone, pomimo braku narodowej polityki klimatycznej, zmniejszyły znacząco emisje z energetyki, wzmocniły niezależność surowcową i odbudowują przemysł dzięki taniejącej energii. Ku zaskoczeniu wszystkich - nawet samych Amerykanów - są oni zdecydowanie bardziej skuteczni w swej polityce przemysłowo-klimatycznej niż UE. Jestem zdania, że przywrócenie równowagi pomiędzy polityką przemysłową, energetyczną i klimatyczną jest zadaniem pierwszoplanowym. Przyjęcie pragmatycznej europejskiej polityki energetycznej to również przyznanie krajom członkowskim prawo wykorzystania w bezpieczny sposób własnych zasobów naturalnych, w tym węgla i gazu z łupków. Europejska strategia energetyczna powinna uwzględniać specyfikę krajów, one natomiast wyrzec się myślenia zbyt partykularnego czy krótkoterminowego. Rozwiązanie typu „one size fits all" to poszukiwanie Świętego Grala na co szkoda czasu, warto natomiast podjąć wysiłek stworzenia jednego rynku energii „one Europe - one energy market", bo perspektywicznie przyniesie to korzyści wszystkim odbiorcom energii.

Niestety politycy unijni niechętnie odniosą się do postulatu, aby UE rzetelnie przemyślała politykę energetyczno-klimatyczną, w tym czy i jakie obligatoryjne cele klimatyczne przyjąć po 2020 roku. Świat natomiast - jak na razie - dość obojętnie przyjmuje europejskie wizje klimatyczne, a UE z udziałem ok. 11% w światowej emisji nie jest w stanie samodzielnie uratować światowego klimatu. Szanse globalnego porozumienia klimatycznego, które powinno zostać zawarte w Paryżu w 2015 roku są wysoce niepewne. Jednocześnie nie można jednak negować faktu, że ambitne cele klimatyczne nie wynikają jedynie z ambicji europejskich polityków. Wiele społeczeństw europejskich jest przekonanych o słuszności i konieczności kontynuacji takiej polityki. Widzą w niej nie tylko sposób na zmniejszenie oddziaływanie człowieka na środowisko, ale także motor rozwoju gospodarczego i pobudzenia innowacyjności. To ostatnie Polsce przydałoby się bez wątpienia. Pytanie tylko jak to osiągnąć w mądry sposób, utrzymując przy tym konkurencyjność gospodarki i miejsca pracy.

A Polska wyraźnie za tym wszystkim nie nadąża. Nie potrafimy poradzić sobie w terminie z implementacją regulacji unijnych do naszego prawa i wciąż musimy nadrabiać czas, by nie płacić olbrzymich kwot nakładanych przez wyroki TS. Nie umiemy również skutecznie poradzić sobie z kreowaniem krajowej polityki energetycznej.

To, że od 2009 roku rząd nie potrafił uaktualnić strategicznego dokumentu jakim jest „PE 2030" jest nie do wytłumaczenia. Ale trzeba przyznać, że również inni uczestnicy rynku nie potrafią się odnaleźć w rzeczywistości. Sektor górniczy nie umie sobie poradzić z rosnącą konkurencją i oddaje nasz rynek importerom. Energetyka dość pasywnie przyjęła giełdę energii i nie zauważając efektów energooszczędności i spowodowanego kryzysem spadku popytu na energię, ze zdumieniem podchodzi do niskich cen energii na rynku hurtowym i rezygnuje z wielu projektów inwestycyjnych oznajmiając jednocześnie, że za dwa lata będą pierwsze braki w dostawach prądu. A konsumenci, jakby nie rozumiejąc ich trudnej kondycji finansowej, pogłębiają ich kłopoty, bo zakładają grupy zakupowe zdolne negocjować jeszcze niższe ceny. Istny zjazd po równi pochyłej wprost w ramiona kryzysu energetycznego.

W Konfederacji Lewiatan obserwujemy rynek energii z punktu widzenia odbiorców energii, którymi są wszystkie nasze firmy członkowskie, ale także z punktu widzenia producentów energii, również należących do Konfederacji. Analizujemy więc racje różnych stron gry rynkowej. Niestety widzimy, że zbyt często uczestnicy rynku ograniczają się do obrony swoich partykularnych interesów. Dodatkowo, jak się okazało przy pracach nad systemem ETS, części przemysłu brakowało wiedzy, jaki jest koszt energii i emisji w ich bilansach. Rynek wyraźnie wymusił na wszystkich- szkoda, że tak późno - konieczność uczenia się zarządzania energią.
Wydaje się, że rząd postanowił w końcu wkroczyć do gry. Coraz częściej artykułowane wizje zagrożenia blackoutem, wymusiły na rządzących, by przyjrzeli się sytuacji w sektorze energii. Co z kolei ujawniło wyraźnie skutki braku rządowego ośrodka analiz strategicznych i specjalistycznych think tanków, przygotowanych do patrzenia na rynek jako całość.
Nikt nie zwolni rządu z odpowiedzialności za bezpieczeństwo energetyczne kraju. Strategia dla energetyki i przejrzyste regulacje to fundamenty polityki państwa i granice jego ingerencji w rynek.

Oczekujemy zatem, że rząd wyznaczy w końcu lidera projektu „Energetyka Polska", który będąc usytuowany odpowiednio wysoko w rządzie będzie miał łatwość podejmowania decyzji i koordynacji pracy licznych urzędów odpowiedzialnych dziś za sektor energetyczny i który zdoła wypracować długofalową strategię wraz z realnym harmonogramem jej wdrożenia i realizacji. Oraz drobnostka, przekonać do politycznego porozumienia ponad podziałami. Niech powstanie wreszcie poważny rządowy dokument, który nie będzie katalogiem „pobożnych życzeń", a rzetelną propozycją nowej polityki energetycznej, popartą modelowymi scenariuszami i oceną skutków przyjmowanych rozwiązań. Przerwijmy dość niepoważną licytację pomysłami nie popartymi analizami. Również spory o optymalny mix energetyczny dla Polski niech wreszcie oparte będą na analizach naszego i światowego rynku, uwzględniających wielką dynamikę zmian, jakie zachodzą. Amerykańskiej rewolucji łupkowej już się nie da pominąć nie tylko w ocenie perspektyw dla rynku gazu, ale również dla węgla kamiennego.
Jednego ciągle należy się obawiać - czy zdołamy sprawnie przejść z etapu analiz i projektów do podejmowania decyzji. Jak się obserwuje, co się dzieje wokół narodowej nadziei, jaką mają być zasoby gazu z łupków, można mieć wątpliwości. Przez tyle lat - mimo pełnego poparcia politycznego - ten program nie doczekał się żadnych regulacji i wyczerpał już cierpliwość wielu najpoważniejszych inwestorów. Ale tak już jest. Nie ma decyzji po stronie rządu, to nie będzie też po stronie inwestorów. Nie ma najmniejszego wytłumaczenia dla takiego sposobu działania administracji rządowej.

Premier mówił ostatnio, że Polska pozostanie przy węglu, jako podstawowym paliwie energetycznym, akcentując potrzebę ostrożności w stymulowaniu tempa rozwoju energetyki odnawialnej. Jednak w perspektywie roku 2050, a o takim horyzoncie czasowym mówi się w strategiach energetycznych, obecnie eksploatowane polskie złoża węgla brunatnego zostaną wyczerpane, a kamiennego - dostarczać będą tylko małą część obecnej produkcji. Rozwiązaniem, zdaniem Premiera, mają być inwestycje w nowe kopalnie. Na tym stwierdzeniu Premier poprzestał zakładając, że rozwiązuje ono problem - to jednak jest nieprawdą.

Co jeśli z powodów społeczno-politycznych czy ekonomicznych, nowe kopalnie nie powstaną, albo jeśli powstaną, to wydobywany w nich węgiel będzie zbyt drogi i nie znajdzie nabywców? Czy wtedy oprzemy naszą energetykę na węglu importowanym? Jeśli tak, to powiedzmy to sobie otwarcie i dodajmy, że będzie to głównie węgiel z Rosji i Kazachstanu. Jest oczywistością, że polski scenariusz węglowy ma sens tylko wtedy, jeśli będzie oparty na polskim, atrakcyjnym cenowo węglu. Trudno doszukać się plusów scenariusza opartego na węglu importowanym. Należy więc wrócić do analiz i zweryfikować, czy długoterminowo rozwiązanie takie, że w wietrzne dni prąd produkują wiatraki, a w bezwietrzne elektrownie konwencjonalne nie jest sensowniejsze, chociażby dlatego, że wtedy polskiego, potrzebnego i stabilizującego system węgla i gazu wystarczy na dłużej?

Jak mawia prof. Żmijewski, najtańsza energia to ta nie zużyta. Ale musimy dopowiedzieć - najdroższa to ta nie dostarczona. Kiedyś o przyszłości energetycznej decydowały wyniki dyskusji rządów z energetyką. Obecnie w dyskusję te włączyli się jakże skutecznie wyborcy. Czas, żeby swoją rolę odegrali przemysłowi odbiorcy energii pytając o koszty i ceny. To pytanie i tak zdeterminuje przyszły kształt energetyki, bo taka jest natura wolnej gospodarki.