Związkom zawodowym pod rozwagę
2008-09-02
29 sierpnia odbyła się w Warszawie manifestacja Solidarności. Jej główne hasło brzmiało „Godna praca, godna emerytura”. Popieram to wezwanie. Uważam jednak, że związkowa metoda dojścia do tego celu prowadzi do kryzysu – pisze Henryka Bochniarz, prezydent PKPP lewiatan. Jej artykuł na ten temat ukazał się w „Rzeczpospolitej” z 28 sierpnia. Cytujemy go, ponieważ wszystkie tezy są nadal aktualne.
Trudno kwestionować domaganie się sprawiedliwego dochodu, zapewniającego godne utrzymanie (choć warto uzgodnić, co to znaczy - czy aby nie wracamy tu do komunistycznej maksymy „każdemu według potrzeb”?). Popieram też postulat równych szans dla wszystkich, możliwości osobistego rozwoju, prawa do zrzeszania się, ochrony socjalnej czy prowadzenia dialogu społecznego. Na tym jednak kończy się moje zrozumienie dla związkowych argumentów. Są one bowiem mieszanką demagogii, populizmu i myślenia życzeniowego. Proponowane przez związki zawodowe rozwiązania nie zapewnią godnej pracy i godnej emerytury a zniweczą osiągnięty wzrost gospodarczy i tak już zagrożony.Gdzie skutek, gdzie przyczyna
W związkowej wizji rozwoju myli się skutek z przyczyną. Widać to choćby w przytaczanych hasłach. Jedno z nich mówi: niskie płace to bierność zawodowa. W realnym, a nie związkowym świecie jest odwrotnie: to bierność zawodowa skutkuje niskimi dochodami. Solidarność „stoi na stanowisku”, że gospodarka potrzebuje wzrostu płac dla zwiększenia konsumpcji gospodarstw domowych, a to „w celu zastąpienia krótkoterminowego sukcesu gospodarczego opartego na wzroście eksportu i inwestycji, wzrostem trwałym i posiadającym realne podstawy”. Ręce opadają! Przecież w świecie realnym wiadomo, że to inwestycje tworzą podstawy rozwoju, że rozwinięty eksport pozwala finansować ogromne potrzeby importowe Polski, że samo podnoszenie płac prowadzi prostą drogą do spirali inflacyjnej, deficytu handlowego i kryzysu walutowego (jak to się stało w niektórych krajach naszego regionu). Tego chcą koledzy związkowcy? I jak bez inwestycji tworzyć wartościowe i produktywne stanowiska pracy, co postulują związkowcy?
W „Rzeczpospolitej” Jacek Rybicki, sekretarz KK NSZZ Solidarność twierdzi, że pracodawcy popełniają siedem grzechów, które nie sprzyjają rozwojowi gospodarczemu. I tak: to przedsiębiorcy konsumują wzrost gospodarczy, utrzymują wysokie rozwarstwienie płacowe, wypychają pracowników na wcześniejsze emerytury, pod pozorem uelastyczniania rynku pracy nie chcą zatrudniać na stałe, oczekują zbyt długiej pracy w trudnych warunkach, tłumią głos pracowników, nie chcą układów zbiorowych.
Wydawałoby się, że po 20 latach gospodarki rynkowej można od związkowców oczekiwać lepszej znajomości zasad ekonomii i gospodarowania. Trudno wyobrazić sobie kraj wielkości Polski, który się rozwija w tempie 6% rocznie, gdzie tylko przedsiębiorcy konsumują! To oni kupują te miliony sprzętów AGD, setki tysięcy samochodów, tylko oni biorą kredyty na nowe mieszkania? To oni najpierw stworzyli 2 mln nowych miejsc pracy, a potem sami się zatrudnili?
Obarczanie pracodawców winą za wysokie rozwarstwienie płacowe jest również grubym nieporozumieniem. Polska jest ciągle, mimo szybkiego wzrostu i poprawy jakości życia, krajem „na dorobku” . Średni PKB Polski na mieszkańca to zaledwie 57% średniego dochodu UE. Średnia wydajność pracy w Polsce to zaledwie 65% średniej unijnej. Na dodatek do każdej złotówki netto zarobionej przez pracownika trzeba dołożyć 80 groszy podatków i składek – państwo zabiera je głównie na wydatki socjalne.
I jeśli pamiętać, że na skutek niskich inwestycji w innowacyjność polskie produkty i usługi przede wszystkim konkurują ceną, to jasne jest, że pracodawcy nie mogą płacić za pracę tak, jak tego oczekują działacze związkowi. Nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że firma upadnie! Już dzisiejsze dane wskazują, że koniunktura słabnie, więcej firm donosi o stratach. Nic dziwnego, skoro na fali wzrostu gospodarczego płace wzrosły w II kw. 2008 o 12% r/r, zaś wydajność tylko o 4%. Od 2006 roku płace wzrosły w sumie o 22%, a rozwarstwienie dochodów jest na poziomie Wlk. Brytanii czy innych krajów naszego regionu.
Wedle danych Eurostatu z 2006 r. płacę minimalną otrzymywało 2,7% pracowników na pełnym etacie, a nie, jak komunikuje Solidarność, 10%. Bądźmy więc uczciwi w podawaniu i interpretowaniu danych.
Żądania realne i nierealne
Solidarność nawołuje do godnych emerytur, jednocześnie nie zgadza się na odejście od wcześniejszych emerytur. Nie da się zapewnić godnych emerytur osobom, które prawie tak samo długo będą pobierać emeryturę, jak długo pracowały. Obecnie zaledwie co czwarty Polak w wieku 55-65 lat pracuje, a utrzymanie młodych emerytów, czyli osób pobierających emeryturę przed osiągnięciem wieku 60 (kobiety) i 65 lat (mężczyźni), kosztuje polskich podatników 40 mld złotych rocznie!
To niska aktywność zawodowa Polaków, a nie pazerność pracodawców jest przyczyną niskich dochodów, bo każdy pracujący, oprócz dzieci i starszych, ma na utrzymaniu prawie jednego niepracującego! W ciągu 20 lat liczba emerytów w stosunku do liczby pracujących w naszym kraju podwoi się. Nie możemy bardziej obciążyć pracujących kosztami utrzymania emerytów. Osoby, które nie są w stanie wykonywać dotychczasowej pracy, powinny po przeszkoleniu pracować na innych, bardziej dostosowanych do ich możliwości stanowiskach pracy.
Związki zawodowe domagają się znaczącego wzrostu wynagrodzeń w przedsiębiorstwach, nawet za cenę ograniczenia niezbędnych inwestycji (górnictwo, energetyka, infrastruktura). Nie da się tego zrobić. Wzrost wynagrodzeń musi być powiązany ze wzrostem wydajności pracy. A to wymaga modernizacji firm i rozwoju nowoczesnych sektorów o produkcji zaawansowanej technologicznie i wysokiej wartości dodanej. Z kolei wzrost wynagrodzeń w sektorze usług publicznych wymaga poprawy efektywności tego sektora i wprowadzenia mechanizmów konkurencji.
Polska nie powinna już bardziej podnosić wydatków na świadczenia społeczne. Dziś pochłaniają one aż 40% wydatków publicznych, wobec 32% średnio w państwach naszego regionu. Powinniśmy za to zmienić strukturę transferów socjalnych, bo jest nieracjonalna. Część świadczeń osłabia motywację do pracy (wczesne emerytury, zbyt długo wypłacane zasiłki dla bezrobotnych), a transfery w dużej mierze skierowane są do osób średniozamożnych, a nawet zamożnych, a nie najbiedniejszych (dotowanie emerytur zamożnych rolników, wspólne rozliczanie podatku przez małżeństwa czyli ulgi podatkowe dla bezdzietnych małżeństw).
Postulat zmniejszenia sfery ubóstwa i wykluczenia społecznego jest szczytny. Jedyną receptą jest tu szybki i długotrwały wzrost gospodarczy oraz szybki wzrost dochodu na mieszkańca, przy równoczesnym kierowaniu transferów dochodowych do wielodzietnych rodzin, bo tam jest najwięcej biedy. Podstawową przyczyną zróżnicowania dochodów w Polsce jest bowiem wykształcenie, które decyduje o możliwości uzyskania dobrze płatnej pracy. Podstawowym sposobem zmniejszania zróżnicowania dochodów powinno być więc wyrównywanie dostępu do dobrej edukacji, wsparcie dzieci z biednych rodzin. Tymczasem związkowcy znacznie intensywniej walczą o podwyżki emerytur niż o pomoc dla dzieci.
Stałym polem konfliktów ze związkami zawodowymi jest dotowanie przez państwo niektórych przedsiębiorstw i branż. A przecież dotacje dla wybranych (kopalń, hut, stoczni, rolników) stanowią obciążenie pozostałych. Gdybyśmy 30 mld złotych transferowanych co roku do rolnictwa i górnictwa zainwestowali w nowoczesnych branżach o wyższej rentowności, to powstałyby miejsca pracy znacznie bardziej produktywne i lepiej opłacane. Lepsze – jak postuluje Solidarność. W efekcie szybciej rosłaby produktywność i zamożność całego społeczeństwa.
Co do umów na czas określony, rzeczywiście w Polsce stanowią one aż 26% wszystkich umów, wobec średniej w UE 15%. Dlaczego? Bo pracodawcy obawiają się wysokich kosztów ewentualnego zwolnienia pracownika zatrudnionego na stałe. To wymaga analizy. Należy się chyba zgodzić na pewne ograniczenie stosowania umów na czas określony zastępując je możliwością bardziej elastycznego kształtowania czasu pracy.
Porozumienie jest trudne. Nawet sam dialog jest trudny i nieefektywny, tym bardziej jeśli się go prowadzi z perspektywy ulicy. Podczas gdy my, pracodawcy i przedsiębiorcy, myślimy o tym, co będzie jutro i pojutrze, związkowcy stale zapatrzeni są w „dziś” i „wczoraj”. W ich rozumieniu, zamiast modernizacji i szukania nowych rozwiązań, najważniejsze jest utrzymanie dotychczasowych przywilejów, często w ostatecznym rachunku wątpliwych. To oczywiste, że wszyscy chcemy być zdrowi, piękni i bogaci, nie możemy jednak równocześnie krócej pracować, mieć gwarancje tej pracy, wcześniejsze i wyższe emerytury i więcej zarabiać.
Dr Henryka Bochniarz