Szkodliwa licytacja na płacę minimalną w Polsce i w Europie

Okres przedwyborczy sprzyja obietnicom - te zaś pierwszy raz od dawna odnoszą się do sytuacji pracujących. Dyskusję błyskawicznie zmonopolizowała płaca minimalna, a partie ochoczo weszły do licytacji. Poniżej zadajemy kilka pytań, które powinny towarzyszyć refleksji nad rolą płacy minimalnej w polityce społeczno-gospodarczej. Na niektóre z nich odpowiedź jest prosta, inne pozostawimy bez jednoznacznej konkluzji, a w jeszcze innych odpowiedź zależy od światopoglądu. W każdym przypadku należy sprawę potraktować zdecydowanie poważniej niż robią to politycy przed wyborami.

Zaczynamy od pytania, jaką funkcję pełni płaca minimalna. Przyjmuje się, że stanowi ona narzędzie przeciwdziałania ubóstwu pracujących. Jako społeczeństwo umówiliśmy się, że chcemy temu zjawisku zapobiegać. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to pewne (świadome) zaburzenie naczelnej zasady wiążącej wynagrodzenie z produktywnością. Na marginesie, siła płacy minimalnej byłaby znacznie bardziej odczuwalna w polskich warunkach, gdyby nie dualizm rynku pracy i szeroki strumień transferów publicznych do grup niepracujących. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że politycy przypominają sobie o pracujących, gdy zmniejsza się premia za pracę w relacji do utrzymywania się ze źródeł niezarobkowych.

Stwierdzenie o przeciwdziałaniu ubóstwu pociąga za sobą pytanie, co wyznacza próg ubóstwa. Tu już odpowiedź mocno zależy od punktu odniesienia i przyjętych definicji. W największym skrócie, bogactwo kraju - kraje zamożniejsze mogą go ustalić na wyższym poziomie niż biedniejsze. Wynika to z faktu, że produktywność ich gospodarek jest w stanie utrzymać długofalowe zobowiązanie do utrzymania takiego poziomu. Tu polska gospodarka jeszcze wciąż nadrabia. Gdybyśmy jednak chcieli porównywać się z Francją czy Niemcami, należy wziąć poprawkę na siłę nabywczą. Przy polskim poziomie cen nawet niższe wynagrodzenie minimalne daje pewną premię. Przyjęta definicja (minimum egzystencji czy minimum społeczne) pozostaje już przedmiotem wyboru publicznego. Istnieją w Europie kraje, w których płaca minimalna jest niska, ale już przeciętne wynagrodzenie plasuje się dość wysoko. Istnieją również takie, które płacy minimalnej nie posiadają.

A propos nadrabiania - w ostatnich dniach mogliśmy usłyszeć, że wyższe płace będą stanowić narzędzie wyrównywania różnic dochodowych w stosunku do zachodniej Europy. Tu nasuwa się pytanie, czy minimalne wynagrodzenie to jedyne (najlepsze?) narzędzie niwelowania luki rozwojowej. Odpowiedź jest negatywna. Podnoszenie płacy minimalnej nie prowadzi bowiem do proporcjonalnego wzrostu produktywności, a to produktywność jest źródłem bogactwa. Jest więc w pewnym sensie myśleniem życzeniowym, że konsumpcja, decyzje administracyjne i inflacja w kilka lat doprowadzą nas do miejsca, do którego dotarcie innym krajom zajęło dekady.

Może więc płaca minimalna to narzędzie inkluzji społecznej? I tu znów pudło. Jeśli ma ona się odbywać kanałem rynku pracy, to jest to równanie w dół. Ale i tej inkluzji nie można być pewnym. Wysoko ustalona płaca minimalna oznacza, że taka stawka będzie utrzymywać się na niektórych stanowiskach przez kilka pierwszych lat pracy. W niektórych działach gospodarki, takich jak usługi publiczne, przez jeszcze więcej lat. Jak kształtuje się wówczas premia za edukację? Jakie strategie edukacyjne przyjmują jednostki? Niektóre na zwrot mogą poczekać (te zasobniejsze), ale nie wszystkie. Jak w takich warunkach tworzyć gospodarkę opartą na wiedzy? To tylko jeden przykład. Za drugi może posłużyć dualizacja rynku pracy w regionach o niskich poziomach płac, przeplatana z masową migracją do metropolii lub zagranicę.

Te pytania zadajemy nie bez przyczyny. Debata o płacy minimalnej właśnie wkracza na poziom europejski. Pod hasłem wdrożenia tzw. filara praw społecznych związki zawodowe, także polskie, dążą do większej konwergencji w obszarze rynku pracy - w tym, jakiegoś ujednolicenia płacy minimalnej. Dziś decyzje o płacy minimalnej pozostają w domenie państw członkowskich. Ulubionym argumentem w dyskusjach, także na forum Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego jest tzw. dumping socjalny, o co oskarżane są przede wszystkim nowe kraje członkowskie. Nie jest to jednak przejaw troski o pracowników w tych krajach, ale walka z konkurencyjnymi rynkami pracy, do których uciekają inwestycje i miejsca pracy. Jak pokazujemy - to jedynie pretekst - a dodatkowo wziąwszy pod uwagę mechanizm siły nabywczej, obarczony błędem rozumowania. To jednak nie przekonuje strony pracowników. Dlatego wytwarzają coraz silniejszą presję na stosowanie, także w kwestiach pracy i polityki społecznej, tzw. klauzuli pomostowej, czyli głosowania większością kwalifikowaną. EKES będzie głosował opinię w tej sprawie (SOC/614) na sesji plenarnej 25-26 września br. Taki mechanizm ma być też stosowany w podatkach i decyzjach dotyczących polityki energetyczno-klimatycznej.

Tymczasem szybka konwergencja w tak złożonych i bardzo zróżnicowanych politykach jak rynek pracy, system ubezpieczeń społecznych, system wynagrodzeń, stosowanie układów zbiorowych - przy wysokich różnicach w produktywności i bogactwie krajów członkowskich byłaby zdecydowanie przedwczesna.

Okazuje się więc, że krajowi politycy nie potrafią wyjść ponad jeden cykl wyborczy. Ale i na szczeblu europejskim łatwo podążamy w owczym pędzie, nie analizując własnych (dość złożonych) interesów.


Lech Pilawski, dr Sonia Buchholtz